Ślad
prowadził do środka, do czwartego boksu od lewej strony.
Wiedziałam, że to tam zanieśli jabłko. Więc ta cała magiczna
ścieżka była pewnie wytworem mojej wyobraźni. Mimo to wsunęłam
dłoń między deski, próbując je podważyć. W końcu mi się
udało. Zobaczyłam małe pomieszczenie, na środku, na kamiennym
stelażu leżał jakiś mały woreczek. Wyciągnęłam dłoń i…
-Ani
się waż! - krzyknął Wiliam, odpychając mnie do tyłu.
Kolory
nagle wróciły. Ale to coś jakby błyskało złotym światłem.
Dobra, teraz to już naprawdę nie wiem o co tutaj chodzi. Jakieś
światełka, skrytki, woreczki, obcy ludzie kręcący się po moim
podwórku. To nie jest normalne. To mi się na pewno śni.
-Agnes!
Co ty robisz?! - krzyknął mój wujek, stając obok starca.
-Nie
chciałbym być niemiły, ale mam taką drobną uwagę. Jabłko się
świeci. Wiem, że nie wszystkich może interesować tak mało ważny
szczegół, ale mimo wszystko, radziłbym spojrzeć - powiedział
ironicznie elegancik, który nawet nie wiem, kiedy tutaj przyszedł.
Co?
Jabłko się świeci? Dobra, widziałam dziwne odmiany tego owocu,
ale o takim nie słyszałam. Serio.
-Masz
rację! - zawołała ciemnowłosa kobieta, podchodząc bliżej.
-Oczywiście,
że mam rację. Jak zawsze - mruknął i tym zdaniem przypieczętował
sobie moją opinię o nim. Dupek. Zwykły dupek.
Całe
szczęście, wszyscy zignorowali jego komentarz.
-Jak
udało się wam to aktywować? - spytał mój wujek, rozglądając
się po całej stajni.
-Agnes
się udało - mruknął Wiliam, lustrując mnie wzrokiem - Radziłbym
pójść tym tropem.
Chwycił
mnie za rekę, pociągając w kierunku woreczka. Im bliżej moja dłoń
była tego czegoś, tym jaśniejszym światłem zdawało się
emanować. To było takie… śmieszne. Jakby ten owoc zdawał się
reagować na moje ruchy. Jeżeli to wszystko mi się śni, to ja nie
chcę się na razie budzić.
-Tak
samo reagowało na Desmonda - powiedział po chwili starzec,
przekazując im wzrokiem jakąś informację.
Kobieta
skinęła głową, wychodząc ze stajni i wyciągając mężczyznę
ze sobą. Starzec wyszedł, a za nim mój wujek i ja. Myślałam, że
pójdziemy do salonu i omówimy wszystko przy herbatce, jak zawsze.
Ale oni poszli do piwnicy. Już chciałam się ich zapytać, czemu
idą właśnie tam, gdy moim oczom ukazały się różne kartony,
skrzynie, przez podłogę przeciągnięte były jakieś kable. A na
środku pomieszczenia, do którego weszliśmy, stał wielki, metalowy
fotel. Leżak. Maszyna. Nie wiem. Ale było ładne, niebieskie i się
świeciło. I wyglądało na bardzo wygodne.
-Dobra,
siadaj - mruknął Wil, popychając mnie lekko w stronę tego czegoś.
-Nie
stresuj dziewczyny. Przecież ona o niczym nie wie - zawołała
ciemnowłosa, siadając przed laptopem, który był podłączony do
tego czegoś.
-To
w takim razie JA proponuję, żebyście poszli na górę i
odstresowali przy filiżance kawy, a my zabierzemy się do roboty, bo
tak jakby czas nagli - powiedział dupek, siadając przed biurkiem,
upchniętym w rogu pomieszczenia.
Oczywiście
nikt go nie słuchał.
-A
więc… - zaczął mój wujek, jakby zastanawiając się nad doborem
odpowiednich słów - Może najpierw przedstawię ci naszych
przyjaciół. To jest Wiliam Miles - powiedział, wskazując na
staruszka, który stał oparty o ścianę - To jest Rebecca Crane. A
tamten to Shaun Hastings i mam nadzieję, że wykaże się czymś
jako historyk i coś ci o nas opowie. W skrócie.
-Khe,
khem - rozległo się głośne chrząknięcie, mające na celu
zwrócenie uwagi na dupka - A więc… Jesteśmy członkami
starożytnego zakonu i ratujemy świat. Mam nadzieję, że tyle
informacji na razie ci wystarczy. Teraz proponuje zabrać się do
pracy.
-Shaun,
jesteś nieznośny - zawołała Rebecca, włączając coś i nagle
błękitne światło, które wydobywało się z maszyny zaczęło
migać - Agnes, usiadłabyś?
Zrobiłam
to, o co prosiła. I… zaraz, zaraz. Jesteśmy członkami
starożytnego ZAKONU? Oni próbują mnie wciągnąć do jakiejś
sekty? Już chciałam zadać to pytanie, kiedy nagle ciemnowłosa
podeszła do mnie i założyła mi coś na rękę. Maszyna na
ekraniku pokazała coś, co wyglądało jak spirala DNA, którą
miałam ostatnio w szkole na biologii.
-Daj
drugą rękę i zaciśnij zęby.
Stanęła
przede mną z jakąś strzykawką. To się źle skończy. Albo po
prostu w końcu się obudzę. Tak. Na pewno. Ten sen powoli staje się
dziwny. Zamyśliłam się na tyle, że nawet nie zauważyłam, kiedy
Rebecca wstrzyknęła mi coś do krwioobiegu. To powoli zaczyna się
robić podejrzane.
-O
wow! Ludzie! Patrzcie na to! - zawołała po chwili, uśmiechając
się jak małe dziecko, które dostało ulubioną zabawkę.
-No
nieźle… Ile to jest procent? -zapytał Wiliam, wpatrując się w
ekranik.
-Prawie
pięćdziesiąt! To nawet więcej niż miał Desmond!
-Kim
był Desmond? - spytałam, powodując nagłe uciszenie towarzystwa.
-To
był mój syn - mruknął Wiliam, patrząc się mi w oczy - Zginął,
ratując świat. A teraz, dzięki tobie, mamy zamiar kontynuować to,
co zaczął.
Siedziałam
już cicho. Rebecca ciągle majstrowała coś przy fotelu, wujek
zajął się rozmową ze starcem o jakiejś wojnie z templariuszami.
Nie sądziłam, że interesował się historią. A dupek ciągle
nie ruszał się z miejsca, zapisując coś na kartce albo pisząc na
komputerze.
-Możemy
zaczynać. Połóż się wygodnie - zawołała po chwili ciemnowłosa.
-Nie
- powiedziałam, a wszyscy spojrzeli się w moją stronę.
~~~~~~
Hej :D
Wiem, że rozdział powinnam wstawić już dawno, ale biwak był (nie, to nie żart) i nie było kiedy.
Ps. Rozdział dedykowany Watsonowi, Korze i Oktawii i Jagodzie :*
Do przeczytania :D
Amy